17 sierpnia 2013

Podsumowanie serii "GONE"

Czas już pożegnać się z serią "GONE" amerykańskiego pisarza Michael'a Granta. Podsumowanie serii to luźniejsza forma recenzji, dość schematyczna bo podzielona na kilka stałych części. Jest to sposób na to, aby po raz ostatni przypomnieć sobie całą fabułę, bohaterów - przyjrzeć się wszystkiemu z góry i wyrzucić z siebie to, co mogło zostać wcześniej nienapisane, a na co chciałbym zwrócić uwagę. Zaczynamy.

Michael Grant urodził się w 1954 roku w Los Angeles w Stanach Zjednoczonych. Dorastał w wojskowej rodzinie, stąd nieraz musiał przeprowadzać się i - jak mówił - wybrał zawód pisarza, gdyż jest to jedyna rzecz jaką może zajmować się wszędzie, gdzie jest. Jego znana na całym świecie seria "GONE" ma sześć części - ostatnia wydana w marcu 2013 roku. W 2012 pojawiła się jego nowa książka "BZRK".


Opis. "GONE" to niezaprzeczalnie seria, o której słyszał każdy miłośnik książek fantastycznych, antyutopijnych i młodzieżowych. Opowiada historię niespotykaną i niezwykłą. Tak oto, w dzień jak każdy inny, znikają wszyscy dorośli i młodzież powyżej piętnastego roku życia. Początkowa euforia nie trwa jednak długo. Okazuje się, że dzieci są uwięzione pod kopułą, a jej centrum jest elektrownia atomowa. Pojawiają się dziwne mutacje, moce, których można użyć aby pomagać dzieciakom, a także aby nieść postrach. Przywództwo nad Perdido Beach obejmuje tajemniczy chłopak imieniem Caine. Już wkrótce rozpoczynają się bunty i Sam - jedyny, który waży się przeciwstawić przybyszowi - rusza do akcji. W międzyczasie zaś znikają kolejne osoby i nikt nie wie, jak temu zaradzić...


Pomysł. Nie będę pisać o tym, jak dobry jest pomysł na fabułę, bo o tym wszyscy już wiemy. Może sama kopuła, pod którą uwięzieni są ludzie to nie autorska idea pisarza, ale mimo wszystko znikanie w wieku piętnastu lat, mutacje, Ciemność - wszystko, czego oczekiwałby fan fantastyki. Tutaj chciałem jednak spojrzeć na jeszcze jeden, osobny aspekt. Obok zabawy tym, co natura dała (strzelanie z rąk, superprędkość i lewitacja), w Perdido Beach rozgrywa się prawdziwy dramat, którego jesteśmy świadkami. Przed chwilą nasi bohaterowie uczyli się jak wyliczać pierwiastki, lub czytali literaturę na lekcjach angielskiego, a teraz - rzuceni na głęboką wodę - muszą przeżyć w niebezpiecznym świecie, bez nadzoru osób starszych. Jak szybko się okazuje, nie tak łatwo objąć władzę w liczącym kilkaset osób społeczeństwie. W każdej fazie dzieci zmagają się z innym problemem. Na początku było to samo zaaklimatyzowanie się w nowym świecie, potem walka o jako taki pokój. Dalej, okazuje się, że jedzenie nie przychodzi samo. Głód doskwiera wszystkim i potrafi nawet zabić. W kolejnych częściach bywa jeszcze gorzej a chwile triumfu nie trwają długo. Bardzo podoba mi się to, że autor, oprócz czystej akcji i fantastyki, wplótł w fabułę nieco psychologii. Obserwujemy zachowania dzieci. Zmieniają się one w dzikie zwierzęta. Dziesięciolatek, który grał w piłkę, teraz chodzi z kijem bejsbolowym i gwoździami, aby w razie potrzeby zabić kogoś, aż pozostanie po nim mokra plama. Brutalne, ale czyż nie tacy jesteśmy? Właśnie to próbuje nam pokazać Grant. Każdy jest w stanie się zmienić, jeśli sytuacja będzie tego wymagać. A to, jacy jesteśmy teraz, to tylko przebranie. Przyodziana maska na potrzeby życia w społeczeństwie takim, jaki znamy. Z każdego z nas uciec może bestia, która będzie bez namysłu zabijać, aby chociażby zdobyć pożywienie i łyk wody.

Język i styl pisania. Od pierwszych stron zauważyłem, że autor pisze nieco inaczej, niż inni jego koledzy po fachu. Grant opisuje czasem świat w kategoriach myślenia dzieci, dlatego bywało tak, że pisał krótkie, oczywiste zdania - takie, jakie wypowiadał np. Ork, nie najinteligentniejszy z mieszkańców ETAP'u. Było to coś na zasadzie "Ork idzie tam, aby się napić. Ork musi się napić. Ork o tym wie. Dzięki temu Ork nie będzie czuł bólu". Przedstawiał nam pokrótce schematy myślenia bohaterów, właśnie w takiej formie. Było to dość zabawne, choć czasem zastanawiałem się, czy Grant robi to specjalnie czy naprawdę tak pisze. Generalnie rzecz ujmując, autor piszę naprawdę bardzo przystępnie dla młodzieży, w prosty sposób. Jego dialogi nigdy nie były wymuszane a opisy - choć czasem długie - wciągały, bo, jak myślę, warto było wyobrazić sobie świat ETAP'u ze szczegółami. Dodatkowo, zawsze zwracałem uwagę na to, że Grant stara się przedstawić Perdido Beach oczami jak największej ilości bohaterów. Kolejno przedstawiał nam poczynania Bryzy, Sama, Caine'a z Dianą, Drake'a, Edilio, czy Alberta. Dzięki temu mogliśmy poznać wiele różnych punktów widzenia, wiele poglądów na ten sam temat oraz śledzić różne postacie zastanawiając się, co też one robią. To również jest dość niespotykane, bo w książkach, które czytam, akcja skupia się tylko na kilku głównych bohaterach a reszta opisywana jest tylko, gdy z postaciami pierwszoplanowymi się spotka...


Bohaterowie. A było ich naprawdę dużo. W sumie nie mam zbyt dużo do powiedzenia, jeśli o nich chodzi. Zacznijmy od elity, czyli Sama, Astrid, Edilio i Pete'a. Sam od pierwszej części bardzo mnie irytował. Strasznie niezdecydowany i nierzadko mówił tak, jakby nie warto było żyć. Teraz, gdy wiem, jak kończy się cała seria, nie żałuję, że podjął taką a nie inną decyzję pod koniec pierwszej części, ale wtedy wręcz się zdenerwowałem, bo byłem pewien, że jego dobroduszność będzie zgubna i przyniesie wiele zła w przyszłości. Zaskoczył mnie wręcz tym, że poszedł do swojego pokoju popłakać, kiedy Caine i jego banda byli okrążeni i uwięzieni w elektrowni... Po prostu nie miałem słów. A gdy Zil spalił pół miasta i bezkarnie podburzał wszystkich, zastanawiałem się, czy nie zamknąć książki. Gdy wreszcie Sam stał się twardy i zrozumiał to, co należy robić z problemami, polubiłem go. Zaimponowało mi to, że na oczach matki spalił ciało Penny - nie żal mi jej było. Astrid to zaś inna historia. Z nią było odwrót. Na początku ją lubiłem a potem przestawałem. W pierwszej części była idealna i nie przeszkadzało mi to. Gdy zaczęły się ujawniać jej prawdziwe cele i żądza władzy, zaczęła mnie denerwować. Poza tym była straszną hipokrytką. A ponieważ tak strasznie dbała o swojego braciszka Pete'a, którego tak nienawidziłem, irytowała mnie jeszcze bardziej... Resztę przyjaciół Sama lubiłem. Edilio, Bryza, Dekka i nawet Albert - każdy miał swój charakter i każdy na swój sposób próbował ratować to społeczeństwo przed zagładą. Więcej nie będę o nich pisać.

Są jeszcze jednak trzy osoby o których warto napisać. Caine, Diana i Drake. Zacznę od tego ostatniego. Tak bardzo go nienawidzę, że nie potrafię tego wyrazić. Gdy tylko o nim czytałem, zaczynałem się męczyć, bardzo mnie denerwował i gdy Sam, zamiast go spalić, zapiął w łańcuchy, myślałem, że wybuchnę. Tutaj kolejna wada Sama - po co pozbywać się problemu? Można go zostawić na przyszłość... Caine był dziwną postacią bo od początku na zmianę go lubiłem i nie lubiłem. Ostatecznie jest okej, ma swoją ciekawą osobowość ale jego poświęcenie nie ujdzie mojej uwadze. Diana również jest dziwna, ale do niej mam mniej sympatii. W piątej części dałem jej szansę i miałem nadzieję, że będzie już taka na zawsze. Może nie do końca przez nią samą, ale jednak - znów stanęła po złej stronie i podążała za Gai'ą. Mimo, że finalnie również okazała się dobra i zaprzyjaźniła się nawet z Astrid i Laną, to zniechęciłem się do niej. W sumie, myślę, że jest mi obojętna.

Ocena. Jak możecie się spodziewać, bardzo lubiłem serię Michael'a Grant'a i polecam ją wszystkim! Może nie była to najlepsza saga jaką czytałem w życiu, ale jest naprawdę dobra i trzeba się z nią zapoznać. Wszyscy, którzy jeszcze zwlekają - nie wiem na co czekacie. Mnie "GONE" wciągnęło tak, że w ciągu jednego miesiąca przeczytałem wszystkie części. Teraz pozostaje mi tylko pamięć o serii i rozmowy o niej z innymi, po lekturze "Fazy szóstej. Światła". Dodam jeszcze, że każda seria ma swoje minusy. Dla niektórych może być to zbyt dużo części (na dodatek grubych, jakby nie patrzeć), dla innych długie opisy zwyczajnego życia a właściwa akcja dopiero na koniec całej książki. Muszę przyznać, że czasem irytowało mnie to, że przez kilkaset stron było gadanie o niczym (szczególnie w "Głodzie") i tylko na koniec akcja ruszała do przodu. Ale za to z jakim impetem... Jeszcze raz zachęcam i oceniam na 8 na 10!
Udostępnij:

7 komentarzy:

  1. Jak na razie przeczytałam tylko pierwszą część, ale seria już mi się spodobała. Chętnie przeczytałabym ją całą :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Może się już powtarzam, ale cóż: kiedyś w końcu przeczytam. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam tylko pierwszą fazę, ale nadrobię w najbliższym czasie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Chciałabym przeczytać w końcu ostatnią część, ale nie mam do tego sposobności... A z drugiej strony chcę jak najdłużej odwlekać zakończenie przygody z tą serią...

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam,

    Śmiem uprzejmie poinformować, iż zostałeś nominowany do akcji Cośtam cośtam Ełord.

    Serdecznie zapraszamy: http://ksiazkaniegryzie.blogspot.com/2013/08/costam-costam-eord.html

    OdpowiedzUsuń
  6. Wciąż się do tego nie zabrałam, eh. Dobrze się czyta Twoje recenzje, nie wiem, dlaczego tak rzadko to robię. Za mało czasu? :) Postram się poprawić!

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie czytałam jeszcze "GONE". Twoja recenzja jest bardzo dokładne, opisałeś wszystkie ważniejsze punkty, przez co wiem czego się spodziewać. Nie wyjawiłeś na szczęście za dużo, bo fabuła jest mi dalej nieznana i na pewno mnie zaskoczy :)
    W przyszłości chętnie zapoznam się z tą serią

    Pozdrawiam :)
    www.licencja-na-czytanie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń