13 czerwca 2014

"Ruiny" Orson Scott Card

W ciągu kilku ostatnich lat miałem okazję przeczytać wiele najprzeróżniejszych pozycji sławnego pisarza fantasy Orsona Scotta Carda. Dzięki wielu cudownym dziełom stał się on jednym z moich ulubionych autorów. Po przeczytaniu pierwszej części trylogii "Tropiciel" byłem wniebowzięty; od dawna nie czytałem książki z tak ciekawie wykreowanym światem i wspaniałą, trzymającą w napięciu intrygą. Nie mogłem czekać - od razu sięgnąłem po tom drugi. Niestety oczekiwałem zbyt wiele; "Ruiny" pod wieloma względami mnie zawiodły.

Po przekroczeniu bariery, Rigg wraz z przyjaciółmi znajduje się w zupełnie pustym świecie. Ślady życia - ścieżki ostatnich mieszkańców - są datowane na tysiące lat wstecz. Co doprowadziło do tragedii, która zniszczyła ludzi z tej części globu? Zbędny tego świata opowiada swoją historię, wspominając o maskch, które w założeniu miały być pomocne i współdziałać z istotami ludzkimi. Niestety, nie byliśmy na nie gotowi. Stos pytań piętrzy się coraz wyżej, a na przyjaciół spada nie lada zadanie. Powstrzymać Przybyszy przed zniszczeniem Arkadii. W każdym scenariuszu z przyszłości ich poprzednicy ponieśli klęskę. Jak będzie zatem tym razem? Nic nie jest już oczywiste, kłamstwa przeplatają się z prawdą, niczego już nie można być pewnym i nikomu nie można już zaufać...

"Tropiciel" niesamowicie poruszył mnie rozbudowaną, wielowątkową fabułą. Niezwykłe tajemnice miały znaleźć swoje rozwinięcie, może i rozwiązanie, w kolejnej części. Gdy sięgałem po "Ruiny" od razu ponownie dałem się porwać wykreowanemu przez Carda światu. Wszystkie wątki, których oczekiwałem, jak najbardziej się pojawiły. Ich realizacja była poprawna, ale czegoś mi zabrakło. Być może ma to związek z tym, że po przekroczeniu Muru, pewna zasłona tajemniczości opadła, odsłaniając w brutalny sposób to, jak sprawy na planecie mają się naprawdę. Ponadto, miałem przez jakiś czas wrażenie, że autor sam nie wie, jakim tropem podążyć. Raz skupia się na historii Arkadii, zaraz potem wraca do wątku z Przybyszami, ponownie wraca do analizy świata i cywilizacji, po drodze opisując kryzys wśród członków grupy. Chwilami zastanawiałem się, co jest głównym wątkiem, a co jedynie dodatkiem dla lepszego poznania świata przedstawionego. Mimo wszystko jednak, autor nadal potrafił mnie zaszokować, a na sekretach z poprzedniego tomu się nie skończyło. Zdawkowe udzielanie odpowiedzi zaś zdecydowanie utrzymywało napięcie.

Choć książkę czytało się dobrze, miałem wrażenie, że Card za bardzo rozwleka niektóre sprawy, a nie skupia się na innych. W miarę czytania powieści nie zauważałem tego, ale patrząc teraz na całokształt, w "Ruinach" właściwie niewiele się zdarzyło. W książce przeważały monologi, domysły, czy próby rozwiązania tajemnic, ale niestety nic konkretnego. Gdy myślę o tej lekturze, przed oczami widzę pustynię opuszczonego świata i mały pojazd powietrzny, w którym poruszają się nasi bohaterowie. Właściwie nic więcej. Miałem nadzieję na dalekie podróże, kolejne niesamowite cywilizacje, a poznaliśmy zaledwie jedną, która świetność miała już dawno za sobą.

Jak wspominałem, mimo tych wszystkich wad, książkę czytało się nieźle. Największą wadą "Ruin" są jednak bohaterowie. W pierwszej części bardzo polubiłem wszystkich, współczułem Umbo, kibicowałem siostrze Rigga, miałem szacunek do Bochna. W drugim tomie to wszystko wręcz się posypało. Każda moja poprzednia relacja uległa zmianie, niestety na gorsze. Zachowanie Rigga mnie rozwścieczało. Wmawiał sobie, że nie rządzi i rządzić nie chce, po czym przejmował dowodzenie nad wszystkimi statkami i dyktował swoje własne polecenia, nie informując o niczym przyjaciół. Hipokryzja. Był nawet w stanie porzucić przyjaciół dla osiągnięcia celu. Skłócił praktycznie całą grupę. Niestety Umbo nie był lepszy. Każda decyzja, nawet dobra, była przez niego kwestionowana. Jego monologi jednak były dla mnie jeszcze gorsze. Skończyło się moje współczucie wobec niego; zastąpiła je raczej złość i zmęczenie. Ile razy można wysłuchiwać, jak Umbo wścieka się na Rigga i na wszystkich innych, jednocześnie sądząc, że sam rządziłby lepiej, ale robić tego nie chce? Param zaś strasznie się izolowała, a gdy pojawiała się w ogóle, to zastanawiałem się, czy nie byłoby lepiej jakby znowu zniknęła... Jej niektóre zachowania były tak nieuzasadnione, że szkoda mówić. Reszta bohaterów jest mi w sumie obojętna. Jednymi z ciekawszych postaci są, moim zdaniem, Zbędni, ale o tym zdecyduje już każdy czytelnik we własnym zakresie.

Co tu się dużo rozwodzić? Książka nie utrzymała wysokiego poziomu swojej poprzedniczki. "Ruiny" to książka dobra i ciekawa, ale ma wiele mankamentów, które oddalają ją od sukcesu. Oprócz wątku z czasem, Ziemią, Przybyszami i Zbędnymi, wszystko jest raczej mętne i bywa, że niezrozumiałe. Przez kilkaset stron nie wydarzyło się zbyt wiele i jak na mój gust - było zbyt dużo męczących monologów. Bohaterowie stali się tragiczni, a ich nieustanne sprzeczki doprowadzały do szału. Generalnie rzecz ujmując jednak, trylogię jak najbardziej polecam. Jeśli ktoś przeczytał "Tropiciela", niech nie waha się sięgnąć po kontynuację. Mimo tak wielu wad, czytało się świetnie, a intryga jest świetnie zawiązana. Oceniam na 6,5 na 10. 
Udostępnij:

4 komentarze:

  1. Myślę, że sama muszę wyrobić sobie opinię na temat tej książki, ponieważ wątki i fabuła wydają się być ciekawe, jednak kreacja bohaterów... No cóż, z pewnością najpierw przeczytam pierwszą część, by ocenić, czy warto czytać kolejne. Po Twojej recenzji widzę, że warto, tylko nie wiem, czy mi też książka przypadnie do gustu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Raczej nie jestem przekonana do tej książki... Chyba ją sobie odpuszczę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tego autora jeszcze nic nie czytałam, ale czas najwyższy to zmienić!

    OdpowiedzUsuń
  4. I mnie tytuł ten sprawił wiele kłopotów i sprawił, że co chwila odczuwałam irytację...
    Z pewnością zraziłam się do autora :/

    OdpowiedzUsuń